Ostatnio bardzo uderzyło mnie, o ile częściej potrzebuję drugiego człowieka do marudzenia, a nie do rozmowy.
Różnica między jednym i drugim jest całkiem spora. Marudzenie zatrzymuje nas na etapie problemu, utwierdza w nim. W rozmowie natomiast problem jest punktem wyjścia. Chcę podzielić się sobą, abym mógł spojrzeć na daną kwestię z perspektywy drugiej osoby. Czasem wystarczy, że sam usłyszę na głos swoje myśli, abym mógł je poukładać i przyjąć jakąś strategię działania.
Mam taki obraz, że nasze problemy są jak worek ze śmieciami. Kiedy zaczynamy marudzić, rozsypujemy je na oślep, przez co robi się jeszcze większy bałagan i brudzimy także osoby dookoła nas. Rozmowę natomiast można porównać do segregowania. Nie udaję, że śmieci nie ma. Wręcz przeciwnie, abym mógł je posegregować muszą przejść przez moje ręce. Ostatecznie jednak wszystko trafia na swoje miejsce, a czasem możemy znaleźć coś, co znalazło się w śmieciach przez pomyłkę.
Marudzenie zabiera życie, stawia nas przed ścianą, poza którą nie widzimy świata. Rozmowa pomaga nam zrobić parę kroków w tył, aby zobaczyć, że jest to zaledwie mały murek, za którym rozciąga się cały piękny świat.
Rozmawiaj, nie marudź