#rozkmina

O co Ci chodzi?

Myślę, że każdy z nas jest w stanie przywołać w pamięci osobę, w wypowiedziach której naszym głównym zadaniem było wyłapywać wszelkiego rodzaju niespójności, kłamstwa, czy po prostu głupoty. Nie ważne, co mówiła, ważniejsze było uczucie satysfakcji, gdy okazało się, że to ja mam rację, a ona się myli. Swoją drogą ciekawe, w jaką naszą „wewnętrzną strunę” ta osoba uderzała, że tak na nas działała.

Ostatnio głośno jest w przestrzeni publicznej o sytuacjach, w których ktoś coś powiedział, a zaraz ktoś inny domagał się wyciągnięcia wobec tej osoby dość poważnych konsekwencji. I o ile kiedy coś takiego dzieje się między jawnymi oponentami jestem w stanie powiedzieć „no trudno”, o tyle nie potrafię zrozumieć, jak coś podobnego może dziać się pomiędzy ludzi, którzy jawnie deklarują się chrześcijanami.

Św. Ignacy Loyola już w XVI wieku miał niezłą intuicję, którą zawarł w książeczce „Ćwiczeń Duchownych”, a brzmi ona tak:

„(…), trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł się ocalić.” [por. ĆD 22]

Postarać się obronić wypowiedź bliźniego – tylko tyle i aż tyle. Nie ma tu mowy o piętnowaniu, potępianiu czy linczowaniu. Jakakolwiek „perswazja” występuje dopiero na końcu (sic!) całego łańcucha wymienionego przez Ignacego.

Mam wrażenie, że obecnie częściej zaczynamy od tego ostatniego. Zachowujemy się dokładnie jak wobec osoby, którą przywołaliśmy sobie na początku tekstu. Ile razy kiedy usłyszymy coś, co w pierwszym odczuciu wydaje się dla nas niedorzeczne, zadajemy nadawcy komunikatu pytanie w stylu „mógłbyś powiedzieć co dokładnie miałeś na myśli”, zanim zaczniemy go osądzać i oceniać? Dlaczego tak mało jest między nami merytorycznej, pełnej szacunku i miłości dyskusji, a tak wiele petycji, pikiet, oszczerstw i zarzutów? Czego tak naprawdę boimy się w spotkaniu z drugą osobą, że wolimy w miejsce relacji postawić kolejny spór?

Na koniec, żeby nie być gołosłownym i pokazać, że nie jest to kolejny „jezuicki wymysł” zacytuje samego Mistrza:

„Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata.Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18, 15-17)

Warto badać swoje intencje i dobierać odpowiednie środki, kiedy mamy zamiar kogoś upomnieć. Uważajmy na pokusę, uznania i próżnej chwały płynącej z „publicznego pilnowania prawowitości”. Jeżeli zależy nam na tym bardziej niż na zbawieniu drugiej osoby, w pewnym momencie możemy usłyszeć od Pana „ty już odebrałeś swoją nagrodę”. (por. Mt 6, 2)

2 Replies to “O co Ci chodzi?”

  1. Czy już Pan poszedł do biskupa Jędraszewskiego i pouczył go z miłością w cztery oczy? Wątpię, by miał Pan miał możliwość, więc nie pańska wina, że nie. Jednak chamstwo trzeba nazywać chamstwem, a nie próbować „ocalać wypowiedź”. Pewnych wypowiedzi nie da się ocalić, a przynajmniej nie warto.
    Pozdrawiam.

    1. „Ocalanie wypowiedzi” warto zaczynać w swoim własnym sercu. Jeśli tam tego nie zrobię to nie mam po co iść do drugiej osoby. Mówiąc konkretnie o przykładzie abp. Jędraszewskiego dla mnie oczywistym było, że mówiąc o „tęczowej zarazie” ma na myśli ideologię, a nie człowieka. Niestety, szczególnie w przypadku LGBT przestaliśmy odróżniać te dwie rzeczywistości, dlatego debata publiczna wygląda jak wygląda.
      Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *