Jestem zmęczony obecną sytuacją w Polsce. Pociąg o nazwie „nienawiść” jest rozpędzony do tego stopnia, że trudno mu wyhamować na jakiejkolwiek stacji. Mam wrażenie, że my jako społeczeństwo przestaliśmy racjonalnie myśleć, a daliśmy się wpędzić w operowanie na poziomie emocji. Stąd mamy to, co mamy. Co więcej, wielu osobom zarówno z jednej jak i drugiej strony może zależeć na utrzymaniu obecnej sytuacji, gdyż człowiekiem odciętym od racjonalnego myślenia łatwiej jest kierować.
„Nienawiść” odmieniana w ostatnim czasie przez wszystkie przypadki nie bierze się znikąd. Warto więc spojrzeć głębiej i spróbować zauważyć fundament, na którym opiera się obecna sytuacja. Ciężko jest także jakkolwiek skomentować obecną sytuację bez spotkania się z hejtem czy to z jednej, czy z drugiej strony. Doprowadziliśmy do tego, że słowa takie jak „LGBT”, „homoseksualizm”, „marsz” są jak miny rozsiane po polu – lepiej się do nich nie zbliżać, a ktokolwiek się ich dotknie powoduje wybuch. Dlatego najwygodniej będzie „odstawić” na potrzeby tego tekstu bombardujące nas zewsząd słowa. Jednych nazwę „zwolennicy”, a drugich „przeciwnicy”.
Głównym problemem, który jest jak oliwa dolewana do ognia to brak szacunku. Przede wszystkim do człowieka, ale także do jego uczuć, wyznawanych wartości, religii itp. Jezus uczy nas, aby nie działać na zasadzie „oko za oko”, lecz aby nadstawiać drugi policzek. Trzeba jednak spróbować zrozumieć człowieka, który widząc tęczowe proporczyki z podobizną żeńskiego miejsca intymnego imitujące Najświętszy Sakrament, tęczowe aureole wokół Matki Bożej, „inscenizacje” Mszy Świętej podczas Marszów Równości itp. nie rozumie tego, a nawet boi się, ponieważ uderza to w jego wiarę, a co za tym idzie zaczyna odbierać to bardzo osobiście. Trudno mu się dziwić, że chce w jakikolwiek sposób bronić swoich granic.
Taką sytuację wykorzystają „przeciwnicy”, którzy już czekają z naklejkami, w których niby „wszyscy wiemy, że chodzi o ideologię, a nie człowieka”, chociaż z treści na nich zawartej to nie wynika. Czekają z kontrmanifestacjami, które niektórzy uczestnicy rozpoczynają od znaku krzyża i modlitwy, a za chwilę obrażają i biją tych, z którymi się nie zgadzają. Podsuwają oni formy „sprzeciwu”, które w większości odbiegają od chrześcijańskiej miłości bliźniego, a powracają do wspomnianego już starotestamentowego „oko za oko”.
To, że wielu z nas nie brało bezpośrednio udziału w poniżaniu zwolenników czy przeciwników, nie zwalnia od podjęcia refleksji nad samym sobą. Warto zacząć od codzienności i języka jakim się posługujemy. Można powiedzieć, że z jednej strony „to tylko żart”, „to tylko drobny happening”, ale czy nie jest tak, że „odrobina kwasu całe ciasto zakwasza” (1 Kor 5, 6b)? Lawina zanim stanie się lawiną, najpierw jest niewielką ilością zsuwającego się śniegu, który nie jest w stanie nikomu zagrozić. Dopiero po jakimś czasie staje się śmiercionośna.
Czy to oznacza, że mamy biernie zgadzać się ze wszystkim, co dzieje się dookoła nas? W żadnym wypadku! Dyskutujmy, polemizujmy, spierajmy się. Róbmy to jednak za pomocą merytorycznych argumentów i spotkania się z drugim człowiekiem, jego punktem widzenia, historią życia i poglądami, a nie poprzez prowokacje, szyderstwa, wyzwiska, granie na emocjach, rzucanie jajkami i szeroko rozumianą przemoc.
Nienawiść jest o tyle niebezpieczna, że często zaczyna się od błahostki, która z czasem przeradza się w samonakręcającą się spiralę, która rozpędza się do niewyobrażalnych prędkości, a którą po pewnym czasie bardzo ciężko jest zatrzymać.
Nie dajmy sobie wmówić, że zwolenników i przeciwników, którzy nie grają fair jest więcej. Nie, bardzo często jest to margines, lecz niestety bardzo głośny i „medialny”. Wierzę, że większość jednych i drugich stanowi grono osób, które po prostu chcą żyć w spokoju swoim życiem w wolności, z poszanowaniem ich godności.